Nazywam się Wiesława Rusin. Z wykształcenia jestem magistrem filologii, z zawodu psychodietetyczką, dietoterapeutką, promotorką zdrowia, tłumaczką, autorką książek (o wpływie diety na równowagę organizmu, a także…przewodników turystycznych po różnych krajach). Moją pasją są podróże, podczas których staram się docierać do lokalnych tradycji kulinarnych, odkrywając ich naturalną mądrość oraz… inspirację kulinarną. Jako psychodietetyczka pracuję zgodnie z paradygmatem holistyczno-funkcjonalnym, pomagając klientom osiągać równowagę w aspekcie immunologicznym, kwasowo-zasadowym, hormonalnym, odżywczym i emocjonalnym. Przyjemnym skutkiem ubocznym takiej strategii jest harmonijna sylwetka i wzrost witalności.
Podczas nauki u Marca Davida w Institute for the Psychology of Eating w Boulder, (USA) zetknęłam się z nowoczesnym podejściem do dietetyki jako nauki o wpływie pokarmu na ciało, umysł i mikrobiom – niedoceniany dotąd element tożsamości człowieka. Psychodietetyka, jaką poznałam, to holistyczne narzędzie, łączące naukę o odżywianiu z nową biologią, psychologią i epigenetyką. Poznałam najnowsze odkrycia nauki o żywieniu oraz medycyny funkcjonalnej – nowego paradygmatu leczenia, traktującego człowieka jako całość a leczenie jako przywracanie równowagi w całym systemie i ekosystemie organizmu. Kontakt ze światłymi lekarzami i naukowcami, badającymi wpływ środowiska (w tym diety) na człowieka, jego odporność i geny uświadomił mi, jak wiele w życiu i zdrowiu zależy od codziennych wyborów, począwszy od tych na poziomie talerza. Największym odkryciem stały się dla mnie wtedy prace doktora Davida Pearlmuttera, doktora Marka Hymana, doktora Kennetha Bocka (i innych), traktujące o wpływie odżywiania na zaburzenia centralnego układu nerwowego – począwszy od ADHD i depresji, na autyzmie i demencji skończywszy. Na tym terenie upatruję szczególną misję psychodietetyki.
Kurs pt. Dieta spersonalizowana w STRD nauczył mnie, że każdy człowiek jest niepowtarzalną indywidualnością na poziomie metabolicznym i duchowym, a poznanie własnego typu psychometabolicznego znacznie ułatwia zachowanie optymalnego zdrowia. Zapoznanie się z nowatorską techniką skaningu termoregulacyjnego pozwoliło mi zdobyć wgląd w zagadnienie pomiaru termiki wewnętrznych struktur organizmu, na którym bazują najstarsze i najskuteczniejsze systemy dietetyczne świata: TMC i Ajurweda.
Nauka dietetyki profilaktycznej i leczniczej według zasad tradycyjnej medycyny chińskiej dała mi zrozumienie pojęcia równowagi pod kątem zależności między funkcjonowaniem człowieka a energetyką pokarmów. Utwierdziła mnie również w przekonaniu, że odżywianie ma fundamentalny wpływ nie tylko na równowagę ciała, lecz, w równym stopniu, na funkcjonowanie umysłu. Mechanizm ten działa zresztą w obie strony: umysł i emocje wywierają kluczowy wpływ na trawienie i przyswajanie pokarmów oraz na dysfunkcje organizmu, mające w większości swoje korzenie w jelitach.
Wiedza z zakresu odżywiania dzieci i młodzieży według zasad dietetyki oraz tradycyjnej medycyny chińskiej jest mi pomocna w korygowaniu powszechnych błędów żywieniowych popełnianych przez rodziców, nieświadomych ogromnego wpływu codziennych pokarmów na stan zdrowia i psychikę ich dzieci.
Kiedy w 2012 roku zetknęłam się z „wielopoziomowym” masażem twarzy Lone Sorensen, nauka tej techniki stała się moim marzeniem. Intuicyjnie czułam, że działanie na punkty i strefy neuroodruchowe połączone z wprowadzaniem w głęboki relaks i w dodatku z wyraźnym efektem upiększającym jest tym, co może bardzo zwiększyć skuteczność mojej pracy z klientami. Ukończyłam kurs i zdobyłam certyfikat tej metody. Działanie niezwykłego masażu, znanego w naszym, kochającym efekty, świecie jako CosmoLifting – wprawia mnie w zdumienie każdego dnia…
Studia podyplomowe na kierunku Dietoterapia, które ukończyłam w 2018 roku, ugruntowały moją wiedzę w dziedzinie odżywiania osób przewlekle chorych, dzieci, osób starszych, kobiet w różnych fazach życia, mężczyzn wyczerpanych przewlekłym stresem. Studia te utwierdziły mnie również w przekonaniu, że mamy na świecie cudowną broń przeciwko chorobom, starzeniu i degeneracji. Są nią fitozwiązki.
Zajęłam się więc zgłębianiem wiedzy o biologicznie aktywnych składnikach roślin. Materiałów naukowych na ten temat jest bardzo dużo: żyjemy w czasach, kiedy w wielu wybitnych ośrodkach naukowych na świecie prowadzone są intensywne badania nad składem i działaniem wszystkich otaczających nas roślin. Trop fitozwiązków zaprowadził mnie niejako do korzeni, czyli na Węgry. Kiedy wiele lat temu odbierałam dyplom ukończenia filologii węgierskiej, nie przypuszczałam, że węgierski przyda mi się po to, by słuchać wykładów profesora Zoltana Dinyó, jednego z najwybitniejszych specjalistów od fitozwiązków, ucznia i współpracownika noblisty Alberta Szentgyorgyiego.
W ostatnich latach zaangażowałam się w organizowanie wyjazdowych warsztatów BodyMindDetoks – kilkudniowych pobytów z kompleksowym treningiem budowania odporności i zdrowia poprzez dietę, pracę ze stresem, ciałem, emocjami. Uczestnicy dowiadują się, że ich stan zdrowia nie zależy od genów czy przypadku, lecz jest wynikiem codziennych wyborów, które podejmują. I mają świadomość, które z tych decyzji sprzyjają odporności i zdrowiu, a które nie.
Wiedza, którą posiadłam (i wciąż poszerzam poprzez udział w kursach i międzynarodowych konferencjach on-line), wpłynęła znacząco na zdrowie i samopoczucie moje, mojej rodziny i tych osób, które zastosowały ją w swoim życiu. Lata żmudnego ślęczenia nad publikacjami wybitnych lekarzy i artykułami na PubMedzie dały mi dogłębne zrozumienie odwiecznej prawdy, że człowieka ratuje równowaga pomiędzy Naturą a cywilizacją, umiar w konsumpcji, szczególnie w jedzeniu i nade wszystko wewnętrzna harmonia, której niezbędnym elementem jest kontakt ze Źródłem czy też Wyższą Świadomością.
W epoce pandemii moja wiedza na temat potężnych naturalnych sposobów budowania odporności została edyfikowana przez życie. O odporności stało się głośno. Wszystko to, co starałam się uświadamiać moim klientom i słuchaczom od lat, znalazło zastosowanie i odzwierciedlenie w praktyce. Osoby, które poprzez styl życia i dietę wspierały swój rozbudowany układ odpornościowy, rzadziej zapadają na COVID19 (i na każdą inną chorobę wywołaną przez dowolny patogen), a jeśli się zainfekują, przechodzą ją znacznie łatwiej niż inni.
moja oferta
• porady dietetyczne, psychodietetyczne, dietoterapeutyczne w gabinecie i online (przywracanie równowagi organizmu, dietoterapia chorób metabolicznych, autoimmunologicznych, bezpłodności, praca z dziećmi i młodzieżą)
• organizacja i prowadzenie kilkudniowych pobytów budujących wszystkie aspekty odporności: energetyczny, emocjonalny, fizyczny, jelitowy (turnusy z dietą warzywno-owocową, dietą antyzapalną, dietą antystresową, dietą dla wyczerpanych nadnerczy, dietą dla zdrowej tarczycy itp.)
• szkolenia i warsztaty na temat prozdrowotnego gotowania połączone z wiedzą na temat wpływu jedzenia na stan organizmu, umysłu i psychiki,
• warsztaty zdrowego i taniego gotowania dla mam, nastolatków, seniorów,
• integracyjne warsztaty kulinarne dla firm, kładące nacisk na wpływ jedzenia na poziom energii życiowej i odporności na stres,
• wykłady, odczyty, prelekcje na temat wpływu odżywiania na stan organizmu, przeznaczone dla uczniów szkół średnich, uniwersytetów trzeciego wieku, ośrodków kultury i innych placówek edukacyjnych.
P.S. Zdjęcia na moim blogu czasem opatrzone są znakiem wodnym PrzyjaznyDietetyk – to moja własność, tak nazywała się kiedyś moja firma, jednak zbieżność nazwy z inną firmą zdecydowała, że zmieniłam swoją – a znak wodny gdzieniegdzie pozostał.
moje książki
W książkach, które piszę, staram się przełożyć naukę o dobrym odżywianiu na język praktyki:
moja historia
Większość lekarzy i terapeutów, których znam, ma własną historię zmagania się z jakąś dolegliwością, która okazuje się furtką na drodze wzrastania. Ja także mam swoje błogosławieństwo, zmuszające mnie do ciągłego doskonalenia. Są nim moje trzewia.
Urodziłam się jako typowe dziecko wyżu lat 60-tych. Mama po 3 miesiącach musiała wrócić do pracy, co odcięło mnie od regularnych dostaw najlepszego pokarmu. Babcia, która się mną opiekowała, hołdowała przekonaniu, że dla dziecka najlepsze jest to, co mleczne, mączne i słodkie. Na zdjęciach z przedszkola mam permanentnie wzdęty brzuszek, z którego zjeżdżają rajtuzy i spódniczki.
Jako dziecko często chorowałam na zapalenie uszu i na nerki. W podstawówce byłam gruba i cierpiałam na ciągłe zaparcia. Uwielbiałam mleko (surowe, prosto od krowy) i słodycze. Jako nastolatka miałam trądzik, nadwagę, depresję. Otoczenie mówiło mi, ze mam geny swoich grubych ciotek. Żyłam w przeświadczeniu, że nic ode mnie nie zależy.
Po maturze wyjechałam na studia. W akademiku spotkałam wspaniałe koleżanki. Pierwszy raz usłyszałam o tym, że to, co jem, ma wpływ na to, jak wyglądam. Z najlepszą przyjaciółką zastosowałyśmy naiwny program: zero tłuszczu, zero chleba, zero mleka, zero cukru. I godzina intensywnych ćwiczeń co wieczór. Po paru miesiącach pozbyłam się 15 kg i trądziku i pierwszy raz w życiu poczułam się dobrze w swoim ciele. Przestałam wierzyć we wszechmocne geny.
Był to jednak dopiero początek drogi. Zmieniłam uczelnię, zaczęłam studiować absorbujący kierunek. W wirze nauki powróciłam do standardowej diety polskiej lat 80-tych (bułki, pasztetowa, paprykarz szczeciński, mleko, cukier). Mój trądzik zaostrzył się tak bardzo, że zaczęłam wstydzić się swojej twarzy. Po studiach przez moment pracowałam jako dziennikarka – problemy z cerą były dramatem. Zaczęłam uczęszczać do specjalistów – internistów, dermatologów a nawet ginekologów, którzy aplikowali mi wszystkie dostępne cudowne leki: długotrwałą antybiotykoterapię, autoszczepionki, pigułki hormonalne, maści sterydowe, toniki… Kosmetyczki pastwiły się nad moimi pryszczami. Bezskutecznie. W dodatku cierpiałam na depresję, zespół napięcia przedmiesiączkowego i bolesne okresy.
Pewnego dnia spotkałam kobietę, która podarowała mi wydaną na powielaczu książeczkę o leczeniu głodówką. Byłam tak zdesperowana, że od razu zastosowałam opisaną procedurę: 17 dni picia samej wody, regularne płukanie jelita, ruch na świeżym powietrzu, później picie soku z marchwi, jedzenie marchwianki i dieta warzywna przez miesiąc. Z moim ciałem stał się cud. Trądzik zniknął bez śladu, podobnie jak depresje i dolegliwości kobiece. W dodatku spotkałam wielką miłość. Osiągnęłam stan szczęścia i równowagi. Nie na długo jednak.
Życie zamierzało jeszcze wiele mnie nauczyć. Po pół roku życia w euforii nastąpił całkowity kolaps. Związek rozsypał się, a ja pogrążyłam się w głębokiej rozpaczy, która omal nie skończyła się samobójstwem. Kilka miesięcy obrażenia się na życie, zajadania słodyczami i chemicznych eksperymentów poważnie zachwiały moim niedawno uzdrowionym układem pokarmowym i całym organizmem. Po prostu spuchłam oraz przestałam właściwie trawić i przyswajać jedzenie. Przestałam także czuć swoje ciało.
W czasie, który po tym nastąpił, próbowałam „wrócić do domu”, czyli odzyskać równowagę ciała i umysłu. Pewnego dnia po raz pierwszy odczułam stan miłości do samej siebie i poczucie, że nikt i nic nie zrobi mi krzywdy, bo potrafię zaopiekować się sobą. Od tego momentu zaczęłam wracać do równowagi fizycznej, co objawiło się utratą nadwagi i sprawnym funkcjonowaniem trzewi. W tym okresie nie jadłam pieczywa, produktów mlecznych ani słodyczy. Spotkałam niezwykłego mężczyznę, który został ojcem naszego syna.
Dziesięć lat później jestem (prawie wzorową ;)) panią domu i mamą. Codziennie gotuję domowe obiady, co sobotę piekę ciasto i chleb. Niby czułam się dobrze, jednak zaczęłam stopniowo tyć, zwłaszcza na brzuchu, a co najgorsze, miałam wrażenie, że coraz trudniej mi zapamiętywać nowe rzeczy. Tak, jakbym miała w głowie watę lub mgłę. Do tego bolesne, męczące okresy… „Cóż, starość”, myślałam. „Teraz już będzie coraz gorzej”.
I znowu nadeszło olśnienie. Wędrując po górach, w złocisty jesienny dzień, usłyszałam słowo „dietetyka” gdzieś blisko, tuż przy uchu. (Kiedy później przypominam sobie ten moment, jestem prawie pewna, że podpowiedź pochodzi od Mamy z zaświatów. Wiedza, którą zdobyłam, być może pomogłaby uratować Jej życie.) Los, pod postacią wyszukiwarki internetowej, skierował mnie ku psychodietetyce – tak, to jest brakujące ogniwo – dlaczego 95% ludzi, którym pomogła zmiana diety, wraca na starą ścieżkę? Co sprawia, że 5% nie wraca? Po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się z naukowych, medycznych, kompetentnych źródeł o tym, że przewlekły stres (np. poczucie bycia nieszczęśliwym) ma wymierny, niszczący wpływ na organizm, a także o tym, że pokarm faktycznie może wpływać na tak różne sfery życia jak sprawność fizyczna, funkcjonowanie umysłu i samopoczucie psychiczne. Wreszcie dokładnie wiem, jak „działają” różne pokarmy.
Po raz trzeci w życiu dokonuję rewolucji żywieniowej. Tym razem świadomie i na stałe. Zwracam się ku Naturze, czyli ku prostym, lecz różnorodnym potrawom, opartym głównie na roślinach. Usuwam z kuchni chorobotwórcze, choć „uświęcone przez tradycję” produkty: cukier, mąkę, przemysłowe oleje roślinne, mleko krowie, które okazały się dietetyczną przyczyną moich problemów zdrowotnych. Efekty nie dają długo na siebie czekać. Mój umysł staje się jasny, jak w najlepszych czasach. Znikają dolegliwości fizyczne: zmęczenie, stany depresyjne, obrzęki, pękające naczyńka, podwyższone wskaźniki metaboliczne (glukoza, trójglicerydy).
Po kolejnych 10 latach jestem w miarę zdrową, sprawną, szczęśliwą osobą, wolną od wszelkich dolegliwości „wieku średniego”. Praktykuję jogę, tańczę, wchodzę swobodnie po schodach na ósme piętro. Oczywiście ciało wciąż stawia przede mną wyzwania, wciąż zmusza mnie do zadawania pytań i szukania odpowiedzi. Nie gniewam się za to, wręcz przeciwnie. Staram się traktować je jako furtki do dalszego rozwoju, do stawania się lepszą wersją siebie. Zrealizowałam wielkie marzenie, którym było wydanie książki na temat uzdrawiającej mocy jedzenia.
Właśnie piszę kolejną, o nie-tak-znanych aspektach odporności. Pragnę podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem, które, być może, uwolnią kogoś od niepotrzebnych cierpień i pomogą w stawaniu się najlepszą wersją samego siebie.